Home / Slider / SKP – może być tylko lepiej.

SKP – może być tylko lepiej.

Choć wszystko wokół drożeje, od niemal dwóch dekad stawka za badania techniczne pojazdów pozostaje bez zmian. O funkcjonowaniu stacji diagnostycznych w tych warunkach oraz nadziei wynikającej z tego, że póki samochody jeżdżą, muszą być badane, opowiedział nam szef stacji diagnostycznej WKasperek, Waldemar Kasperek.

Firma „Waldemar Kasperek: Naprawy Powypadkowe i Stacja Kontroli Pojazdów” powstała w 1991 roku. Od początku swojego istnienia świadczyła usługi w zakresie napraw powypadkowych samochodów wszystkich marek. Do dziś kompleksowa obsługa klientów – od odbioru uszkodzonego pojazdu, przez zapewnienie samochodu zastępczego i usunięcie szkody aż po odstawienie pojazdu we wskazane miejsce po zakończonej naprawie to istotny element działalności firmy. Jednak w 2003 r. jej ofertę wzbogaciły usługi podstawowej stacji kontroli pojazdów. We wzniesionym wówczas obiekcie wykonywane są okresowe badania techniczne, sprawdzana jest geometria kół i świadczone są inne usługi mające na celu sprawdzenie sprawności pojazdów klientów. Dziś stanowią one trzon działalności firmy i to przede wszystkim na nich skupiliśmy się w rozmowie.

Jaki jest główny obszar działalności stacji kontroli pojazdów – czego robią Państwo najwięcej i w czym się specjalizują?

W stacji kontroli pojazdów oferujemy szeroki wachlarz usług składających się na kompleksowe badania techniczne pojazdów do 3,5 tony. Wykonujemy też naprawy bieżące, eksploatacyjne i powypadkowe. Niemniej jednak badania techniczne to obecnie zdecydowanie dominująca część naszej działalności.

Jakiego rodzaju sprzętem i wyposażeniem dysponujecie w stacji kontroli?

W stacjach diagnostycznych obowiązują wyśrubowane standardy – bardzo podobne u nas, w Europie Zachodniej i na świecie. Ogólnie rzecz biorąc, użytkowane w naszym kraju linie diagnostyczne i całe kompatybilne z nimi oprzyrządowanie jest regulowane ustawą na temat wymogów technicznych względem stacji kontroli pojazdów. Jest tego sporo: rolki, amortyzatory, luzy, zawieszenie, kanał i oprzyrządowanie elektryczne: badamy złącze OBD, światła i tego typu rzeczy. Składowych jest wiele, ale linie na stacjach diagnostycznych – choć różnych producentów – są co do zasady takie same.

Linie diagnostyczne same w sobie to – pod warunkiem systematycznego serwisowania – urządzenia na wiele, wiele lat. Od dawna mamy linię niemieckiej firmy Maha. To rzecz podstawowa, która funkcjonuje w większości stacji w kraju. Więcej dzieje się w dziedzinie drobnego osprzętu – tu współpracujemy z wieloma wąsko wyspecjalizowanymi firmami. Dysponujemy na przykład systemem komputerowego ustawiania geometrii kół przy użyciu lasera firmy Beissbarth, testerami i komputerami diagnostycznymi MaxiSys oraz osprzętem stacyjno-warsztatowym marek Bosch czy Launch. To wszystko jest na bieżąco modyfikowane, uzupełniane i tak dalej.

GŁÓWNY OBSZAR DZIAŁALNOŚCI:
– badania techniczne pojazdów do 3,5T
GŁÓWNE MARKI WYKORZYSTYWANYCH PRODUKTÓW:
– Linia diagnostyczna: MAHA
– Geometria kół: BEISSBARTH
– Testery i komputery: MaxiSys
– Osprzęt: BOSCH, LAUNCH
LUDZIE:
– szef Waldemar Kacperek
– w sumie 10 osób

Co jest największą bolączką w Państwa codziennej pracy? Jakie rozwiązania byłyby z Państwa perspektywy przydatne, żeby ją ułatwić?

Odpowiedź jest prozaiczna. Największą bolączką od wielu, wielu lat jest niska cena badań diagnostycznych. Narzuconej odgórnie ceny nie podniesiono od 17 lat, a ostatnia waloryzacja stawek wyniosła 4 złote. Ich zamrożenie na poziomie sprzed niemal dwóch dekad prowadzi w mojej ocenie do upodlenia naszego fachu. Kwestie finansowe to nie tylko motywator i sposób na utrzymanie wykwalifikowanych pracowników, ale i warunek konieczny dobrego funkcjonowania stacji diagnostycznych. Zdarza się, że klienci pytają, jak to jest możliwe, że kolejny rok z rzędu płacą za badanie tę samą kwotę. Nam tym bardziej trudno odpowiedzieć. Ponosimy obecnie wielokrotność kosztów funkcjonowania stacji – w 2004 r. płaciliśmy za prąd 800 złotych miesięcznie, dziś to jakieś 3 800 złotych. Podobna sytuacja ma miejsce w innych składowych funkcjonowania stacji, takich jak media, ogrzewanie czy wynagrodzenia pracowników. Rynek pracy diagnostów jest dość hermetyczny. Dobrych specjalistów nie ma zbyt wielu, muszą więc godnie zarabiać. Wszystkie koszty rosną, jedynie wycena badań pozostaje na tym samym poziomie, a dochodowość stacji jest wstrzymywana. Jesteśmy obecnie na skraju opłacalności funkcjonowania stacji diagnostycznych. Rentowność tego biznesu zaczyna być wątpliwa – drastyczne zmiany stawek są więc konieczne.

Druga rzecz to kwestia nieuczciwej konkurencji. Zdaje się, że zapoczątkowano kiedyś prace nad przepisami, które mogłyby pomóc ją ukrócić, ale nie było tu finału. Co mam na myśli: przyjeżdża auto na stację i gdy diagnosta hamuje na rolkach, automatycznie robione jest zdjęcie przesyłane następnie do systemu, będące namacalnym dowodem, że samochód rzeczywiście był na stacji i fizycznie został sprawdzony. Podobny model funkcjonuje skutecznie we Włoszech. Fajnie, gdyby takie przepisy zafunkcjonowały i u nas – pozwoliłyby skutecznie wyeliminować firmy, które nie prowadzą rzetelnych badań i stwierdzają sprawność pojazdu jedynie na papierze. Dzięki wdrożeniu takiego rozwiązania mielibyśmy pewność, że samochody, które mają dokumenty dopuszczające je do ruchu, przyjechały na stację i zostały sprawdzone. W efekcie mogłoby poprawić to bezpieczeństwo na naszych drogach.

W kontekście zmian gospodarczych, które się ostatnio dokonują – mam na myśli choćby wzrosty cen energii i największą od dawna inflację – wydaje się, że zamrożenie Państwa stawek na poziomie z 2004 roku to prosta droga do „wepchnięcia” wielu stacji diagnostycznych pod próg rentowności. Co jeśli się tak się stanie i zabraknie firm takich jak Pańska?

Nie mogę sobie tego wyobrazić. Istnienie stacji diagnostycznych jest konieczne do funkcjonowania znanej nam cywilizacji. Samochody jeżdżą. Muszą być badane. Stacje diagnostyczne muszą być, istnieć i funkcjonować – i to jak najlepiej.

Z perspektywy gospodarki (ale i każdego z nas) zmianą równie istotną, co dynamiczne zwyżki kosztów różnego rodzaju, jest epidemia. Czy w zasadniczy sposób wpłynęła ona na funkcjonowanie Państwa stacji?

Z jednej strony mogłoby się wydawać, że zmieniło się niewiele, bo – epidemia czy nie – badania trzeba robić. To prawda, ale tylko po części. Wiele rodzin ma po 3-4 samochody. Ze względu na COVID funkcjonowanie ludzi zmieniło się jednak na tyle, że z niektórych pojazdów przestało się korzystać – i, powiedzmy, na co dzień nie jeżdżą wszystkie, a – dajmy na to – połowa z nich. Z drugiej strony, z tego co mi wiadomo, w Urzędzie Miasta Opola przez ostatni rok zarejestrowano około 10 tys. nowych pojazdów. To znak, że unikając większych zgrupowań, ludzie wysiadają z komunikacji miejskiej i przesiadają się do własnych środków transportu. Wynika stąd, że aut przybywa. Nie widać tego jednak jeszcze na stacjach diagnostycznych. Spodziewamy się, że efekty zobaczymy z czasem. Koniec końców trafią do nas na przegląd kupowane i stopniowo rejestrowane samochody. Na ten moment jednak wyczuwamy lekkie wyhamowanie liczby prowadzonych badań.

Tym, co wskutek epidemii zmieniło się w naszym codziennym funkcjonowaniu jest regularna dezynfekcja: w biurze diagnostów i w miejscach, gdzie diagnosta ma kontakt z klientem. Dezynfekowana jest lada, dostępne są też dopasowane do potrzeb i na bieżąco uzupełniane środki higieny. Podstawowa ochrona przeciw koronawirusowi ma miejsce i tak musi być.

Czy obecna sytuacja rynkowa ma jakieś jasne strony?

Matematycznie i finansowo jest całkiem czarno i póki cena badań diagnostycznych się nie zmieni, trudno roztaczać jakiekolwiek kolorowe wizje. Pozytywne jest to, o czym wspomniałem wcześniej: przybywa rejestrowanych aut. Teoretycznie możemy więc spodziewać się, że będziemy mieć większą liczbę klientów. Oczywiście to ewentualne zasilenie ilościowe jest ograniczone przepustowością stacji diagnostycznych. Badania muszą trwać swoje, czas nie jest z gumy i tego się nie nadrobi. Myślę jednak, że pracy będzie nieco więcej i widzę tu mały plusik. Niemniej jednak przy obecnej cenie badań finansowo niewiele się zmieni.

Odchodząc na chwilę od tematu stacji w kierunku warsztatu, chciałbym zapytać o kwestię sprzętu i części zamiennych. Jaki model współpracy z dostawcami Państwo wypracowali?

I tu ekonomia jest nieubłagana. Rynek jest jaki i jest i cały wic polega na tym, żeby przeprowadzić naprawę dobrze i w miarę możliwości jak najtaniej. Części pozyskujemy więc od kilku dostawców. Są to z reguły producenci lub bezpośredni importerzy danego rodzaju części. Marża pośredników powodowałaby, że naprawy byłyby zbyt drogie. W zależności od tego, czego potrzebujemy – czy są to klocki, tarcze czy amortyzatory – kontaktujemy się z firmami, które się specjalizują w sprowadzaniu części określonego typu, docieramy do nich i się nimi posiłkujemy.

W dzisiejszym świecie każdy klient może sobie w sekundę sprawdzić, ile kosztuje dana część, z łatwością może też wyszukać naszą konkurencję. Trzeba pogodzić tu dążenie związane z tym, że każdy chce zarobić i zanieść do domu jak największą wypłatę z tym, że trzeba się zmieścić się w oczekiwaniach finansowych klienta – często podpartych informacjami pozyskanymi w Internecie. Dlatego musimy starać się pozyskiwać dobre jakościowo komponenty możliwie tanio. W tej sytuacji mechanik, który nie sprowadza części bezpośrednio, nie zarabia żadnych pieniędzy. Jedynie naprawy w takim modelu mają ekonomiczny sens.

Jeśli chodzi o sprzęt, w warsztacie – z drobnymi wyjątkami, takimi jak podnośnik, który działa i jest systematycznie serwisowany od lat – dynamika wymiany wyposażenia jest znacznie większa niż na stacji. Oprogramowanie się bardzo szybko zmienia i staje się coraz bardziej złożone. Komputer, który wystarczał do obsługi samochodów przed trzema laty, dziś jest już niekompatybilny z nowymi modelami. To ciągła pogoń za tym, żeby mieć sprzęt, który jest potrzebny do sprawnej obsługi dzisiejszego rynku. To oczywiście generuje koszty, ale albo robimy, albo nie. Skoro robimy, musimy być do tego przygotowani.

A propos przygotowania na nowe wyzwania i dynamiczne zmiany – jak widzi Pan przyszłość i jakie macie Państwo na nią plany?

Jeśli na dużą skalę rozwinie się elektromobilność, zmienią się jednostki napędowe i eliminowane będą silniki spalinowe. W ich miejsce pojawią się silniki elektryczne. Będzie musiał więc zmienić się osprzęt stacji diagnostycznych. Siłą rzeczy nie będą potrzebne urządzenia do analizy spalin. Czy zastąpią je inne, które będą sprawdzały skuteczność baterii, czy może raczej takie, które będą kontrolować wydalanie z akumulatorów jakiegoś rodzaju oparów – na razie takich informacji nie mam. Mogę sobie jednak wyobrazić, że coś takiego będzie musiało mieć miejsce. Jednak w mojej ocenie jeszcze daleka droga przed nami.

Tak czy siak stacje kontroli będą potrzebne, dopóki jeżdżą samochody. Może to moje naiwne postrzeganie rzeczywistości, ale jestem przekonany, że tak jest. Elementy zawieszenia, elementy nośne – te które warunkują bezpieczeństwo – w przewidywalnej przyszłości będą podobne albo takie same jak te, z którymi mamy do czynienia obecnie. To zawsze trzeba będzie sprawdzić. Badania na tym poziomie zawsze będą potrzebne i zawsze będą wykonywane. Dlatego też chcielibyśmy docelowo mieć więcej stacji i więcej linii diagnostycznych – tak, żeby być w stanie obsłużyć więcej klientów i skracać kolejki. Wracamy tu jednak do wątku finansowego. Dopóki badania są prowadzone za takie stawki, jakie są, rozwój sieci nie ma sensu. Budując nową stację, trzeba znaleźć fajne miejsce, postawić obiekt – w dzisiejszych warunkach to się biznesowo nie bardzo spina. Kiedy wreszcie ceny badań pójdą w górę, będzie zasadne, by powstały nowe stacje. Klienci będą mieć wówczas bardziej komfortowe warunki – będą mogli wybrać się na przegląd bliżej i nie będą tracić czasu w kolejkach. My z kolei będziemy mogli rozwijać się i godnie pracować. Jesteśmy na takim etapie, że za nami ściana i nic więcej. Wierzę, że rząd ulegnie i stawki wkrótce się zmienią, bo prostu skorzystają na tym wszyscy.

Dodaj komentarz